czwartek, 28 sierpnia 2008

Na tyłach wroga (Saints and Soldiers)


Na pierwszy rzut oka „Na tyłach wroga” wydaje się kolejnym typowym amerykańskim filmem wojennym przepełnionym patosem i scenami ukazującymi bohaterskie czyny. Nic bardziej mylnego. „Na tyłach wroga” zaliczam do kategorii nietuzinkowych obrazów tej kategorii. Wyróżnia się na tle wielkich produkcji takich jak: „Szeregowiec Ryan”, „Wróg u bram” czy „Helikopter w ogniu”. To co sprawia, że film Ryana Little'a jest inny (w bardzo pozytywnym znaczeniu) to fakt, że brakuje w nim rozmachu i widowiskowości. Zamiast wielkich scen batalistycznych mamy emocjonujące i dramatyczne potyczki w ardeńskich lasach. Oglądamy prawdziwy, przejmujący dramat człowieka - żołnierza, którego losy zależą od postawy jego kolegów z oddziału i poczynań wroga.

Od strony technicznej jest to film, może nie słaby, ale skromny. Skupiono się głównie na przekazie i dramacie ludzkim a nie na militariach i efektach pirotechnicznych. Nie jestem specjalistą od sprzętu wojskowego i umundurowania, ale twórcom zapewne nie udało się uniknąć drobnych błędów i wpadek. Wszystko to jednak ma drugorzędne znaczenie wobec rozgrywającego się na naszych oczach dramatu. W filmie dominuje oślepiająca biel śniegu przemieszana szarością lasów i twarzami umorusanymi w prochu strzelniczym smutnych i zmęczonych wojną żołnierzy. Zdjęcia (również skromne i oszczędne w swojej ekspresji) pozwalają widzowi poczuć zimno, głód i samotność na froncie. Także muzyka nie jest elementem szczególnie wpadającym w ucho. To co widzimy i słyszmy w tym filmie, nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, czego się widz może dowiedzieć i co może z niego wynieść.

„Na tyłach wroga” to zręcznie opowiedziana, prosta i dramatyczna historia grupy żołnierzy, którzy uniknęli masakry i walczą o przetrwanie na tyłach wrogich oddziałów. Historia jest na tyle wciągająca i przejmująca, że nim się obejrzymy, 90 minut minie jak z bicza strzelił. To powieść o walce, o przetrwanie, poświęceniu i żołnierskiej przyjaźni, a także o tchórzostwie i ślepej nienawiści do wroga, w którym amerykańscy wojskowi widzą tylko zwyrodnialców mordujących jeńców wojennych. W filmie tym bowiem znalazło się również miejsce na ukazanie losów zamierzchłej przyjaźni amerykańskiego żołnierza z żołnierzem niemieckim, a raczej wpływie owej przyjaźni na bieg wydarzeń. Przypomina to inny amerykański film wojenny − „W księżycową jasną noc”, którego akcja rozgrywa się w podobnej scenerii, bohaterowie borykają się z podobnymi problemami w dodatku mają podobne rozterki.

„Na tyłach wroga” to film godny polecenia zarówno fanom kina wojennego, jak i innym widzom poszukującym czegoś więcej niż wybuchów i hektolitrów rozlewanej krwi.

Brak komentarzy: